17 października 2014

Bo od czegoś trzeba zacząć... cz.1

Cały dzień nie mogłam się skupić, czy jak zajadę po pracy to będzie na mnie czekała, czy kupić czy nie kupić, czy podołam, czy się nie znudzę, czy umiejętność do szycia dziedziczy się po dziadkach? jak ją przemycę do domu po cichu bez zbędnych pytań?
I taka zamyślona, rozproszona zostawiłam w pracy szalik by pojechać bo sławną Silverkę... Tak kupiłam maszynę do szycia... wpiękny październikowy czwartek. Ale w tajemnicy, wykombinowałam ze wstawię do piwnicy na początek:) do domu przyniosłam ją dopiero drugiego dnia:) gdzie w samotności wyjełam ja, pogłaskałam, poczytałam instrukcję i schowałam... Następne zapoznanie było wieczorem, gdy dziecko spało, a Monsz był w pracy.
Wyjęłam, ustawiłam, wzięłam instrukcję i próbowałam nawlec nici, hmm prosto popatrzyłam na obrazki i zaczęłam nawlekać... To było takie proste, że zeszło mi ze dwie godziny, sama instrukcja papierowa nie wystarczyła do tego brakowało mi jednego metalowego oczka!!! na rysunku jest namalowane, wszędzie jest a u mnie brak, wystraszyłam się, że będe musiała oddać całą maszynę, że zawsze tak muszę trafić, że coś nie działa, że nie poszyję bo będę czekać na gwarancję miesiącami... z pomocą przyszedł mi filmik na yt, okazało się, ze pokrętło po prawej stronie sprawia, że oczko wydostaje się na powierzchnie z wnętrza maszyny! ulżyło mi, jak założyłam górną nitkę to zaczęła się walka z dolną... tu ma się obracać zgodnie ze wskazówkami zegara a tu nie, to było skomplikowane! Ale nic mnie nie zrażały porażki, walczyłam do końca i po 12 w nocy udało mi się przeszyć pół cm materiału! W nocy nawet najcichsza maszyna łomocze, więc wszystko ładnie pościągałam rozłożyłam i schowałam do kartonika...

Wszystko na pewno brzmi śmiesznie dla kogoś, kto się zna na szyciu, a dla mnie nawleczenie nitki było sporym osiągnięciem:)))